Jak widzieliście ostatnio postanowiłem sprzedać mój sierpniowy nabytek jednak wczoraj podczas rozmowy z sąsiadem – fanem off-roadu stwierdziłem że chyba sobie go zostawię i wyremontuje.
Ogólnie pomijając zgnitą ramę to po wymianie blach i dupereli w środku samochód powinien być zdatny do śmigania po lesie czy jeżdżenia po bułki do pobliskiej piekarni…
Korzystając z tego że młodsza córka smacznie spała a starsza poszła do koleżanki postanowiłem zrobić parę rzeczy.
Na pierwszy rzut poszła maska. Sama wymiana to raczej banał bo w zasadzie odkręcamy cztery śruby kluczem 12 i już mamy maskę zdjętą. Wcześniej tylko zdejmujemy przewody od spryskiwaczy i po sprawie. Natomiast samo założenie maski w samochodzie który jest już trochę pokrzywiony i swoje przeszedł jest dość trudnym zadaniem. Przede wszystkim spasowanie maski to ciągła regulacja śrub żeby dało się ją zamknąć ale także żeby była prosto. Mi nie starczyło cierpliwości i teraz maska delikatnie jest przesunięta 🙂
W chwili wolnej wymieniłem też filtr powietrza – co ciekawe w Daihatsu był montowany filtr okrągły (walcowaty) co jest raczej niespotykane we współczesny samochodach.
Wymiana filtr to dosłownie 5 minut. Zdejmujemy obudowę która trzyma się na zatrzaskach, potem odkręcamy motylek który przytrzymuje filtr i to wszystko.
Z dodatkowych rzeczy wymieniłem jeszcze akumulator, zdjąłem stare klemy, ściągnąłem stary płyn chłodniczy i wstawiłem żółtą choinkę do środka (tą taką wunder baum czy jakoś tak). Poprzedni właściciel był myśliwym i w samochodzie poza psem woził też chyba trupy zwierząt bo smród jest przeokrutny.
Po całej tej operacji stwierdzam że Daihatsu Feroza to mimo wszystko samochód na który czekałem jeżeli chodzi o dłubanie. Konstrukcja prosta, mechaniczna bez żadnych komputerów, kable jak w instalacji elektrycznej w domach z wielkiej płyty, wszystko poskręcane może na 2-3 wielkości kluczy. Na prawdę jest to wdzięczny samochód do grzebania i im dłużej go naprawiam tym bardziej nie chce go sprzedać.